Marta Dzido “Moja kochana prawnuczko”
* * *
Moja kochana prawnuczko,
Piszę do Ciebie te słowa w sierpniowe upalne popołudnie roku 2020, w sto sześćdziesiąty pierwszy dzień pandemii, gdyby liczyć od momentu, kiedy w Europie zamknięto granice i dwieście dwudziesty ósmy, jeśli przyjąć, że Europa wcale nie jest pępkiem świata.
Piszę te słowa w Warszawie, więc stąd ta europocentryczna perspektywa, poza tym w dzisiejszych czasach dla większości z nas, wszystko co daleko, co po drugiej stronie kuli ziemskiej, co na ekranie smartfona to właściwie jak film science-fiction. Więc kiedy zaczęło się w Chinach, wciąż mieliśmy nadzieję, że katastrofa nas ominie, że będziemy sobie ją ewentualnie oglądać w youtubie popijając kakao, grzejąc się pod kocem, wzdychając od czasu do czasu: ojej, zamknęli całe miasto, ludzie siedzą w domach, ojej patrzcie, wychodzą na balkony, ojej, w tym trudnym czasie żeby dodać sobie otuchy zaczynają śpiewać. Łał!
W najśmielszych oczekiwaniach nie sądziliśmy, że parę tygodni później my też będziemy zamknięci w mieszkaniach, będziemy wychodzić na balkony, ale kochana moja, tu w Warszawie, nikt nie śpiewał dla otuchy, tu, gdzie mieszkam, na osiedlu bloków z wielkiej płyty łatwiej wydobyć z ludzkich gardeł ryk wściekłości niż śpiew.
Więc piszę w ten 161 czy jak wolisz 228 dzień pandemii — Ciebie jeszcze tu nie ma, jeszcze się nie objawiłaś, przebywasz gdzieś pewnie swoim kosmosie, nie narodzili się nawet Twoi rodzice, ale postanowiłam napisać właśnie do Ciebie naiwnie wierząc, że mój list trafi w Twe ręce, że przeczytasz go któregoś dnia. Może też będzie wtedy lato, bardzo bym Ci życzyła świata, w którym wciąż istnieją pory roku, gdzie zimą zamarza dziki brzeg Wisły i można łapać na język płatki śniegu, a w czerwcu wcinać zachłannie czereśnie i pluć pestkami kto dalej.
2020 to był pierwszy rok, kiedy przez całą zimę nie widziałam ani grama śniegu. Właściwie mogłam się tego spodziewać. Katastrofa klimatyczna, która wydarzała się głównie w mediach, niezależnych filmach dokumentalnych, publicystyce i od niedawna też w memach nagle przyszła tu i zlikwidowała jedną z pór roku, zamieniając biały puch w szarą breję.
Więc jest 2020, stoimy bezradni i przyglądamy się temu jak toniemy, dalej uważając, że to nie my. Tak, moja droga, taka nasza ratunkowa logika — toniemy, ale przecież to nie my toniemy. Wciąż żądni wygód, przygód, nowych doznań, przedmiotów, gadżetów, wciąż sprintem nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co. No właśnie: po co?
Mieć. Żreć. Nachapać. Przeżuć, wypluć, wyrzucić. I znowu iść i kupić. Na zapas. Na kredyt. Wszystko haustem i z wibrującym w podświadomości niepokojem, że życie jednak jest gdzie indziej. Że trzeba być wszędzie, wszystkiego skosztować, nie zatrzymywać się.
I wreszcie stało się — halo, halo, stop, życie jest tu.
Napiszę Ci w sekrecie — jak ja się cieszyłam z tej pandemii. Że wszystko raptem stanęło, cały świat zastygł w stopklatce, z dnia na dzień ucichło niebo, ulice się wyludniły, słychać było tylko wiatr i ptaki. Pierwsza od bardzo dawna wiosna, którą z radością wąchałam, którą w pełni dostrzegłam, która trwała. Nagle tylko chwila, w której jestem tu i teraz, żadne tam jutro, za tydzień, terminy, deadline’y, nic. Skrycie liczyłam na to, że nasza planeta wykorzysta moment, spróbuje się odrodzić, uda jej się odetchnąć od nas, którzy z coraz większą bezwzględnością bezczelnie na niej pasożytujemy, wysysając do cna, nie oferując nic w zamian. Nie mówię o tym w towarzystwie, bo nie wypada, ale Tobie mogę napisać – cieszyłam z tej pandemii jak dziecko, jakby to był nieoczekiwany prezent od losu, jajko z niespodzianką, gratis.
Kibicowałam naszej Mamie Ziemi, ale też trzymałam mocno kciuki za nas — może zdołamy się opamiętać i odrodzić lepsi, może zrozumiemy, przestaniemy gnać, przewartościujemy, dostrzeżemy, zaczniemy zmieniać, najpierw małymi kroczkami — od siebie, ale przecież te wszystkie nawet najmniejsze kroczki, jeśli ich będą tysiące, to będzie coś, to będzie skok.
To prawda, przyznaję – wiele spieprzyliśmy. Nie uczyliśmy się na cudzych błędach. Na własnych też nie bardzo. Kryzys, w obliczu którego stoimy bezradni to kolejny w dziejach ludzkości, ale skąd mamy wiedzieć, co nam grozi i jak tego uniknąć, skoro zamiast na lekcji historii byliśmy na wagarach. Nie odrobiliśmy zadań z empatii, nie chciało nam się zrozumieć, na czym polega współodpowiedzialność, nie wyciągnęliśmy wniosków z doświadczeń naszych babć i dziadków, a kiedy mówili do nas staromodnymi słowami takimi jak: szacunek, solidarność, prawda – wlatywało jednym uchem i wylatywało drugim. Wstyd przyznać, ale zmarnowaliśmy ich rewolucje i powstania. Jedyne co umiemy to czytać nagłówki, robić kopiuj wklej, rozpowszechniać fake newsy, a nasze zaangażowanie zaczyna się i kończy wraz z kliknięciem na symbol kciuka uniesionego w górę, ja mówię na to lajkaktywizm.
Ale czas, moja droga, lubi płatać figle, lubi się zapętlać, są w nim powtórzenia i refreny, nam się wydaje, że to linia prosta, gdzie przeszłość jest za nami a przyszłość przed nami, ale zauważ, że przeszłość od przyszłości odróżnia tylko jedna litera.
Sto lat temu, czyli w początkach XX wieku też szalała epidemia, zbliżał się kryzys gospodarczy, na którym upasły się totalitaryzmy, wykluczeni i uciśnieni walczyli o równe prawa, szerzyła się wrogość do obcych, innych, garstka zachłannych eksploatowała miliony tych, którzy nie mieli wyboru, nad miastami unosił się smog. Czy dziś w latach 20. XXI wieku brzmi to znajomo? Chyba nie muszę tłumaczyć oczywistości.
Chaotyczny trochę ten mój list do Ciebie, ale takie mamy czasy. Nie pytaj, jak sobie wyobrażam kolejne lata i czy się boję, co będzie.
Niektórzy już używają terminologii przed i po, oddzielają to co było od tego co nastąpi, mówią na przykład: przed pandemią, po pandemii. Ale tak sobie teraz myślę pisząc do Ciebie: może Twoje pokolenie też mierzy się właśnie z perspektywą nieuchronnego, stoi w obliczu klęski, a może wyciągnęliście wnioski i uczyniliście z naszej planety miejsce przyjazne i piękne, a może jeszcze inaczej: nikt tego nie czyta, bo byliśmy ostatnimi, a po nas potop. I nie ma już żadnego przedtem i żadnego potem.
Dlaczego mam nadzieję? Sama nie wiem. Dlatego, że wciąż wierzę w ludzi? Bo codziennie pielęgnuję w sobie wdzięczność, próbuję dostrzegać i rozumieć? Ponieważ zamieniam gniew we współczucie, z bezsilności staram się czerpać siłę i mimo rozczarowań idę małymi kroczkami tą wąską, boczną dróżką, pod prąd, pod górę, ale idę, bo wydaje mi się, że to dobry kierunek? Kto wie czy dobry? Ale jakiś kierunek trzeba obrać. Z nadzieją, że i Tobie będzie dane powąchać i poczuć wiosnę, zobaczyć jak czerwoną wstążką rozkwita kwiat maku i jak różowieje szyszka na modrzewiu, usłyszeć nocą polującą sowę, pobuszować w zbożu, cieszyć się z deszczu, ze słońca i z tęczy.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zostawiliśmy Wam w spadku praktycznie nic wartościowego, większość nadaje się do utylizacji: umasowiona kultura, cierpiąca na nadprodukcję, podporządkowana prawom rynku, demokracja, która jest karykaturą samej siebie, bo pozwala, by warunki stawiał zysk, słowa pozbawione pierwotnych sensów i znaczeń, wyeksploatowane w sloganach reklamowych i politycznej propagandzie. Nadmiar wszystkiego, którym nieudolnie próbujemy zapchać pustkę. Tony śmieci i zniszczenia w przyrodzie. Chaos informacyjny, teorie spiskowe, gigabajty bezużytecznych danych, które miały nam pomóc ujarzmić lęk przed śmiercią. Czy pomogły? Nie mam pojęcia, ale koniec końców tak czy inaczej umarliśmy.
Jeśli czytasz me słowa, znaczy, że świat wciąż istnieje i nie zanikła sztuka czytania. To już coś. Można na tym budować. Nie mam recepty i nie powiem Ci, którą drogą iść, ale mogę podpowiedzieć, którą na pewno nie iść. Wiesz jakie popełniliśmy błędy, więc liczę, że ich nie powtórzysz. Wystrzegaj się żądzy władzy, chęci zysku, pomnażania dóbr, nie zapominaj, że jesteś tu tylko na chwilę i że jesteś tu w gościnie. Resztę wiesz.
Chciałabym móc teraz zrestartować ten system, użyć klawiszy Control alt delete albo escape, zacząć od nowa, naprawić, co zepsuliśmy, posprzątać bałagan, byście mieli łatwiej, ale rzeczywistość tak nie działa. Nie da się wymazać błędów ludzkości za pomocą backspace.
Więc kończę kochana mój list wysłany z przeszłości w niewiadomą przyszłość. Bądź dobrej myśli, a ja już idę. Małymi kroczkami, boczną dróżką, pod górę, pod prąd. Może z pozoru nie znaczy to nic, ale przecież te wszystkie nawet najmniejsze kroczki, jeśli ich będą tysiące, to będzie coś. To będzie skok. A jeśli mój list do Ciebie dotarł, to znaczy, że nie szłam sama.
P.S. Tej pandemicznej wiosny spotkałam ogrodnika, który powiedział, że wszystkie pszczoły w okolicy popadały. Co będzie? — zapytałam, dobrze wiedząc, że jeśli zabraknie pszczół, zostaną nam tylko cztery lata. A on na to: popatrz, teraz trzmiele zapylają.
Uczepiłam się kurczowo myśli o tych trzmielach i wciąż wierzę, że jako ludzkość mamy jeszcze szansę. Robię, co mogę, co umiem. Dlatego piszę. Dlatego napisałam właśnie do Ciebie.
Marta Dzido © text, 2020
All rights are reserved. No part of this publication may be reproduced, stored in a retrieval system or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording or otherwise, without prior permission of NGO Publishers' Forum © NGO Publishers' Forum, 2020